powrót

Żyj zdrowo, kolorowo w Mostach - maj 2010

Żyj zdrowo, kolorowo w Mostach 7-9.05.2010 Jak wiadomo dla dzieci i młodzieży to, co zdrowe z definicji jest niesmaczne:). Ale tym razem Horyzontowicze powzięli trudną próbę przekonania swoich przyjaciół z Mostów, że nie warto posługiwać się wytartymi stereotypami, tylko zaufać warzywom i owocom, bo to właśnie w nich drzemie moc i siła! Do Mostów wyruszyliśmy z hasłem na ustach „Żyj zdrowo – kolorowo” i cały weekend upłynął nam właśnie tak – zdrowo i kolorowo. Jeszcze w piątek wieczorem uprzedziliśmy podopiecznych domu dziecka, że w ten weekend przeżyją prawdziwą „zdrowieniową” rewolucję. I nie ograniczyliśmy się tylko do zdrowej żywności, ale potraktowaliśmy temat szerzej – przeszliśmy od jedzenia, przez naturalną pielęgnację do aktywności fizycznej. W sobotę najmłodsze dzieci wzięły udział w poszukiwaniu zaginionych witamin. Ta pełna przygód i zagadek (zwłaszcza smakowo-węchowych) podróż zaowocowała nie tylko odnalezieniem Elastycznej Eweliny, Agresywnej Aliny, Chudej Celiny, Kolorowego Kamila i Bladej Beaty, ale przede wszystkim zaprzyjaźnieniem się dzieci z pięcioma podstawowymi witaminami. W tym czasie grupa dziewcząt aktywnych fizycznie dzielnie trenowała układ taneczny, który zaprezentowała podczas wieczornej dyskoteki – a taka się odbyła, a jakże! W końcu taniec to najprzyjemniejsza forma ruchu! Dyskotece towarzyszyły nerwowe przygotowania, jak można się domyślać głównie ze strony dziewcząt. Każda z nas chciała tego wieczora wyglądać olśniewająco, oczarować błyszczącymi włosami i nieskazitelną cerą. Specjalnie dla starszych przedstawicielem płci pięknej zostało zorganizowane domowe SPA – wykorzystaliśmy dobrodziejstwa natury, które można znaleźć choćby w lodówce. Dziewczyny miały okazję przekonać się, że drogie kosmetyki nie muszą być wcale najefektowniejsze. Chłopcy w tym czasie ładowali (czy może rozładowywali?) akumulatory podczas turniejów. Szczerze powiedziawszy ja w tym czasie wylegiwałam się na karimacie z ogórkiem na czole i nosie, więc nie wiem, co chłopcy konkretnie robili, ale jak wrócili do domu to byli naprawdę zmęczeni. A to chyba oznacza, że turniej wzbudzał wiele emocji! Na szczęście mogli się posilić posiłkiem przygotowanym przez grupę kucharzy, którzy wiedzą, co lubią tygryski. Tortilla z pomidorami i przepyszna zupa warzywna to tylko część z tego, czym objadaliśmy się, aż uszy się nam trzęsły. Nawet teraz na wspomnienie tych pyszności, ślinka mi cieknie. Sobota zakończyła się zdrowo, a niedziela zaczęła kolorowo – od Klanzy! Ja się wcale nie dziwię, że dzieci tak ją lubią. Ja także szaleję za chustą wyglądającą jak tęcza. Warto wspomnieć, że zainteresowane osoby mogły popracować nad sobą i swoim ciałem podczas porannej rozgrzewki z jogą.  To było moje pierwsze spotkanie z jogą i muszę przyznać, że chcę jeszcze! Niedziela upłynęła pod znakiem podchodów. Uff, to dopiero był pościg! Śpiewanie „Stokrotki” dla przypadkowo spotkanego wędkarza, ułożenie wiersza o warzywach (ten, który ułożyliśmy, miał niezwykle zaskakującą puentę!) czy przemienienie jednej z dziewczyn w królewnę elfów przy pomocy liści – to dopiero były wyzwania! Ale grupa ścigająca poradziła sobie z tymi zadaniami celująco. Można by rzec, że wręcz śpiewająco – i nie byłoby w tym słowie żadnej przesady (patrz: punkt o śpiewaniu „Stokrotki”). Ciężko było się rozstać – ale czy kiedykolwiek ten moment był łatwy? Nigdy. I nie wierzę, że kiedykolwiek łatwy będzie. Na szczęście wspomnienia tego weekendu potrafią osłodzić smutek.